wtorek, 10 maja 2011

100-99

Wczoraj, po napisaniu dwóch rozszerzen skapitulowałam. W łóżku z moją prezentacją ustną. Wos był dziwny, sztuka cholernie ciężka. Ale odbiłam to sobie dziś prezentacją z polskiego. mimo 12 punktów zostałam pochwalona, kobieta powiedziała, że to była dobra praca. I powiedziała, że będę dobrym pedagogiem. To dla mnie najważniejsze. Mogłabym mieć i 6 punktów. Teraz przede mną francuski i angielski. Czyli z górki.
Dziś po egzaminie wróciłam do domu i poszłam na spacer. Mam przedwyjazdowy kryzys. Boję się, że będę sama. Nie porozumiem się w Zurichu, bo nie znam szwajcarskiego niemieckiego. Niemiecki jako niemiecki niemiecki znam. Dogadam się w Niemczech. Ogarnął mnie strach i mała panika. Do tego... musiałam powiedzieć osobie, na której mi zależy, że wyjeżdżam. Niech pan X znajdzie sobie kogoś innego. To nie będę ja, mimo, że bardzo chce. Ale wiem, jak to jest, gdy jedna ze stron wyjedzie. Mój były dostał stypendium w Niemczech. Zostałam tutaj, on był tam i znalazł sobie Niemkę. Widzicie tę ironię? Kraje germańskie nie przynoszą mi szczęścia. I przez to nie próbuję się już uśmiechać. Polski był takim lekiem przeciwbólowym. Nie mogę udawać, że jest wszystko ok. Bo nie jest.

1 komentarz:

  1. Nie zawsze jest wszystko ok. Zwłaszcza, jak zaczynają się mieszać sprawy sercowe. Najlepsze w takiej sytuacji jest postawienie sobie celu i dążenie do niego. Swojego rodzaju ucieczka, ale czynna, aktywna. Masz cel, wyjazd. Skup się na nim i niemu się poświęcaj, przygotowuj. Albo znajdź drugi, jeszcze ambitniejszy. Może poznanie kogoś z okolic w których będziesz mieszkać i rozmawianie w tym dziwnym języku? Odwróć swoje myśli od tego (X) i skup się na sobie i tym co przed Tobą. :) To pomaga! Wiem o czym mówię. ;p
    3maj się, buziaczki. :)

    OdpowiedzUsuń