Wczoraj, po napisaniu dwóch rozszerzen skapitulowałam. W łóżku z moją prezentacją ustną. Wos był dziwny, sztuka cholernie ciężka. Ale odbiłam to sobie dziś prezentacją z polskiego. mimo 12 punktów zostałam pochwalona, kobieta powiedziała, że to była dobra praca. I powiedziała, że będę dobrym pedagogiem. To dla mnie najważniejsze. Mogłabym mieć i 6 punktów. Teraz przede mną francuski i angielski. Czyli z górki.
Dziś po egzaminie wróciłam do domu i poszłam na spacer. Mam przedwyjazdowy kryzys. Boję się, że będę sama. Nie porozumiem się w Zurichu, bo nie znam szwajcarskiego niemieckiego. Niemiecki jako niemiecki niemiecki znam. Dogadam się w Niemczech. Ogarnął mnie strach i mała panika. Do tego... musiałam powiedzieć osobie, na której mi zależy, że wyjeżdżam. Niech pan X znajdzie sobie kogoś innego. To nie będę ja, mimo, że bardzo chce. Ale wiem, jak to jest, gdy jedna ze stron wyjedzie. Mój były dostał stypendium w Niemczech. Zostałam tutaj, on był tam i znalazł sobie Niemkę. Widzicie tę ironię? Kraje germańskie nie przynoszą mi szczęścia. I przez to nie próbuję się już uśmiechać. Polski był takim lekiem przeciwbólowym. Nie mogę udawać, że jest wszystko ok. Bo nie jest.
Nie zawsze jest wszystko ok. Zwłaszcza, jak zaczynają się mieszać sprawy sercowe. Najlepsze w takiej sytuacji jest postawienie sobie celu i dążenie do niego. Swojego rodzaju ucieczka, ale czynna, aktywna. Masz cel, wyjazd. Skup się na nim i niemu się poświęcaj, przygotowuj. Albo znajdź drugi, jeszcze ambitniejszy. Może poznanie kogoś z okolic w których będziesz mieszkać i rozmawianie w tym dziwnym języku? Odwróć swoje myśli od tego (X) i skup się na sobie i tym co przed Tobą. :) To pomaga! Wiem o czym mówię. ;p
OdpowiedzUsuń3maj się, buziaczki. :)