niedziela, 3 lipca 2011

Dzien pod znakiem deszczu i kawy z żołędzi:P

Co dzien dostajemy od losu inna szansę. Nie widzimy i nie doceniamy ich. Ja powoli zaczynam dostrzegać. I zaczynam to czuć. Każdy dzien to nowa szansa dla nas. Życie jest kruche...
Czemu mam takie rozkminy? Nie wiem. Wczoraj, jadąc na rowerze wyjechałam na cmentarz. Na tym cmentarzu jest pochowana moja bardzo dobra kolezanka. To było prawie 3 lata temu, 15 sierpnia. Umówiliśmy sie na ten dzien: ja, ona, moj przyjaciel. I tego dnia, wracając ze spaceru spotkałam kolegę. Usłyszałam: Marysia nie żyje. Osunelam sie na ziemie. I zrozumiałam jedno: Marysia jest przy mnie. I zawsze bedzie. I zawsze, jak mam mega dola myśle o niej. Ona nigdy sie nie poddała, walczyła z choroba. Przegrała, ale ta chęć zycia, która była w niej... Od niedawna jest we mnie. Bo ona od zawsze wiedziala, czego chce. Ja teraz wiem. I będę realizowała jej dzieło.
Po tym, jakże patetycznym przemówieniu pora na codzienność: muzeum. Od jutra zaczynam kurs na przewodnika po muzeum. Co oznacza, ze mówię dydaktycznej papa na 3 dni. Ale dzisiejszy dzien zaliczam do udanych:) zwłaszcza kawę 'żołędziówke'. Jak nazwa wskazuje- kawa z zoledzi:P pyszna! Gorzka, z ciekawym smakiem. A do tego wafle ryzowe. Pan M mi ja zrobił, bo widział, ze zasypiam. Kazał mi zrobić sobie przerwę. Ogółem dba o mnie, Hihi:P tłum był spory, gadalam z panem M przez każda wolna chwile:) to daje kopa do pracy! 
Moi drodzy, zostałam dzis nazwana przykładem szczęśliwej osoby. Bo mój uśmiech sprawił, ze ktoś sie uśmiechał. A przyjaciółka powiedziała, ze robię cos dla siebie. 
Moi drodzy: walczcie o marzenia!:)

2 komentarze:

  1. cieszę się,że tak dobrze Ci idzie i tak dobrze myślisz o sobie i świecie :)

    OdpowiedzUsuń